piątek, 29 kwietnia 2011

Duch przyjaźni

W świąteczne dni dane mi było trochę podróżować "uroczym" pkp. Oczywiście nie mogło zabraknąć lektury. Tym razem padło na "Wysokie Obcasy". Numer marcowy - bardzo ciekawy. Ale jeden tekst spodobał mi się szczególnie, mianowicie wywiad z Cezarym Wodzińskim, filozofem. Przytoczę tu fragmenty jego wypowiedzi, ponieważ uważam, że warto zastanowić się nad kwestią przyjaźni.


(...)
"Słowo "przyjaśń" jest przychylne, poufałe, łagodne. Jaśniejsze i bardziej lekkomyślne niż "przyjaźń". I - najważniejsze! - nie ma w sobie egoistycznej cząstki "jaźń", a tym samym sugestii, że źródłem przyjaźni jest moje "ja".
"Ja", które może łaskawie zaprosić kogoś do siebie, na swoich warunkach i dla zaspokojenia egoistycznych potrzeb. W przyjaźni nie ma na to miejsca. Przyjaźń zakłada, że "ja" ustępuje - że się wycofuje z gry, zawstydzone swoją potrzebą bycia na pierwszym planie, wolą dominacji. Stoi sobie z boku i co najwyżej przygląda się zdziwione.
Przyjaźń nie rozgrywa się między "ja" i "ty", lecz "pomiędzy", które powstaje wtedy, gdy oba "ja" rezygnują ze swoich egoistycznych pretensji i ustępują sobie miejsca. Przyjaźń potrzebuje paradoksalnego dystansu - dystansu, który zbliża. Jak gdyby między "ja" i "ty", które oddają się przyjaźni, wkraczał ktoś trzeci, który nas, przyjaciół, przekracza, jest czymś więcej niż my, przewyższa prostą sumę "ja" plus "ty". Taki duch czy - może lepiej nazwać go z grecka - daimon przyjaźni."


 (...)
"Przyjaźń należy do istot płochliwych i dyskretnych. Próżno szukać jej definicji. Lepiej się przyjaźnić, niż ją definiować."
(...)
"Najważniejszym gestem, jaki się wykonuje wobec drugiego człowieka, jest pozwolenie mu na bycie takim, jaki jest."
(...)
"Dar przyjaźni pozwala się odmieniać, być innym, niż się jest. W przyjaźni ryzykuję więc własną niewzruszoną tożsamość, pozwalam sobie nie tylko być z Innym, ale i być innym. Przyjaźń otwiera szeroko okna i drzwi mojego świata."
(...)
"Duch przyjaźni po prostu bierze nas w posiadanie."
(...)
"Wolność od oceniania to jedna z najbardziej urodziwych stron przyjaźni. Żyjemy w świecie pełnym ocen. Co za ulga znaleźć się w takim ustronnym miejscu bez ocen! Świat rządzony przez ducha przyjaźni obywa się bez ocen, więcej - wystrzega się ich jak zarazy, podejrzewając słusznie, że mogą tu tylko szkodzić, a nawet wyznaczać kres przyjaźni."
(...)
" Na przyjacielu nie można się zawieść. Gdy przychodzi moment zawodu, przyjaciela już nie ma, przyjaźń się kończy. Niezawodność jest sercem przyjaźni, choć nie oznacza to żadnego pisanego czy niepisanego zobowiązania. Zawał serca w przyjaźni kończy się rozejściem."
(...)
"Żal mi wielu przyjaźni urwanych czy niedokończonych. Przyjaźń nie jest dana raz na zawsze, nie ma żadnej gwarancji, że będzie trwała wiecznie Może się nagle skończyć, nawet bez powodu. Brak gwarancji, ryzyko niepewności są nieuchronnie wpisane w przyjaźń. (...) Jak się nie dokłada do ogniska, ogień zgaśnie."
(...)
"Przyjaźń to taki dziwny rodzaj "samotności" we dwoje."



Są to fragmenty wypowiedzi Cezarego Wodzińskiego w ramach wywiadu Aleksandry Klich dla "Wysokich Obcasów", nr 1 (4), marzec 2011.

sobota, 9 kwietnia 2011

Flirt i mowa ciała. Część 1 - o kontakcie wzrokowym

Dlaczego w szerokim kontekście kulturalnym o flircie i mowie ciała? Dlatego, że zachowania niewerbalne oraz sposób rozmowy i kontaktowania się z ludźmi jest ściśle zależny od danej kultury. Dziś skupię się na realiach otaczających nas na co dzień. Znajomych, choć nie zawsze znanych.


Jak cię widzą, tak cię piszą

Istnieje przekonanie, że nawet 99% opinii na nasz temat powstaje w ciągu pierwszych 99 sekund kontaktu. W tak krótkim czasie nie jesteśmy w stanie pokazać swojej osobowości, zalet i sposobu myślenia. Jest tak, że po prostu ktoś nam przypada do gustu lub, nie wiedząc czemu, odpycha nas. Na pierwsze wrażenie składają się: wygląd, głos oraz mowa ciała czyli m.in. gesty, mimika, spojrzenie. Nawet jeżeli nie zdajemy sobie z tego sprawy, mowa ciała jest niesamowicie ważna w relacjach międzyludzkich. Słowo mówione to tylko kilka procent przekazu, jaki wysyłamy do innych ludzi. Tak naprawdę, więcej mówimy w sposób nieświadomy, posługując się naszym ciałem. Należy pamiętać, że mowa ciała nie jest jakimś odrębnym elementem komunikacji. Jej dobre wykorzystanie wiąże się ze świadomością całego ciała.

Oczy zwierciadłem duszy

Podstawowym elementem mowy ciała oraz flirtu jest spojrzenie. Kontakt z drugim człowiekiem zaczyna się właśnie od niego. I bez wypowiadania jakichkolwiek słów można wyczytać z oczu drugiego człowieka jaki jest jego nastrój, jak jest do nas nastawiony, czy jest nami zainteresowany. I nie trzeba zdawać się tylko na intuicję, wystarczy świadomie obserwować.


Im szerzej, tym lepiej

Jedynym elementem naszego ciała, którzy poszerza się i pomniejsza w zależności od oświetlenia są źrenice. Ale proces ten nie jest powiązany tylko z wiązkami światła. Nasze źrenice rozszerzają się, kiedy patrzymy na rzeczy dla nas atrakcyjne, takie, które nam się podobają, które lubimy. Bardzo łatwo sprawdzić, czy podobamy się osobie, z którą rozmawiamy (bądź czy ona nas po prostu lubi:). Jeżeli jej źrenice zmieniają swoją wielkość, to dobry znak. Trzeba pamiętać o odpowiednim oświetleniu, najlepiej naturalnym - niezbyt rażącym i niezbyt ciemnym.

Przy blasku świec

To nie koniec źrenicowych rewelacji. Udowodnione jest, że osoby, które mają szersze źrenice bardziej podobają się innym ludziom i ci podświadomie uważają je za miłe, uprzejme i godne zaufania. Przeprowadzano testy, w których stawiano mężczyzn przed wyborem jednej z dwóch równie atrakcyjnych kobiet. Zawsze wybierali tę kobietę, która miała szersze źrenice. Tłumaczyli, że ta wydaje im się bardziej przyjazna itd., a tak naprawdę spojrzenie w oczy przesądziło o wszystkim. Może właśnie dlatego kolacje w półmroku, przy blasku świec są bardziej romantyczne i mają "klimat".

Wilcza jagoda, Sylwia J. Gondeck, olej  

Wilcza jagoda

Tak naprawdę nie mamy żadnego wpływu na rozmiar naszych źrenic, nawet nie czujemy czy są w danym momencie wąskie, czy szerokie (no, chyba że weźmiemy jakieś substancje chemiczne...). Ale już w starożytności wiedziano o uroku szerokich źrenic. Mniej więcej metrowy krzew, który pod koniec lata pokrywa się czarnymi jagodami zwie się tak dlatego, ponieważ jego trujące soki służyły do zabijania wilków. Nasączano nimi mięso, które później podrzucano drapieżnikom. Sporządzano z niej także śmiercionośne eliksiry. Ale to nie jedyna właściwość rośliny. Zwie się ją także "belladonna" czyli "piękna pani". Starożytne Rzymianki używały jej jako kosmetyku, który to zapuszczano do oczu. Efektem były rozszerzone źrenice. Ciekawy tekst o wilczej jagodzie znajdziecie tu.

fot. www.zdroweoczy.com.pl

Patrz tak, żebyś widział

Utrzymywanie kontaktu wzrokowego jest podstawowym elementem rozmowy, a jeżeli chodzi o flirt, jest to element decydujący. Po pierwsze ważne jest, że zwracać uwagę na reakcje i odczucia partnera, które najpierwej dostrzec można właśnie w spojrzeniu. Jeżeli gałki oczne rozmówcy żywo się poruszają znaczy, że jest zaangażowany w rozmowę i zainteresowany nami. Jeżeli jego spojrzenie jest monotonne i otępiałe, to znak dla nas, że lepiej go nie zamęczać, nie zależy mu na konwersacji lub po prostu go nudzimy. Jeżeli często mruga, może to być oznaka stresu, zdenerwowania lub zmęczenia. Przeprowadzono badania, że nawet kierunek, w którym patrzymy, zdradza, o czym w danym momencie myślimy.


rys. http://michalpasterski.pl/
Także sposób, w jaki patrzymy nieco nas zdradza. Np. gdy człowiek jest zaciekawiony czymś, przechyla głowę lub kiedy ktoś patrzy na nas z głową odchyloną do tyłu (zadziera nosa), podkreśla swoją wyższość lub dystans. Patrzenie z głową pochyloną do dołu (patrzenie spod byka) to wyraz irytacji, zdenerwowania itd.


Jeżeli zaciekawił was temat, zachęcam do przeczytania ciekawych tekstów o tym:

- Jak czytać w myślach patrząc w oczy
- Mowa oczu


Już wkrótce kilka słów więcej nt. flirtu i mowy ciała :)

środa, 6 kwietnia 2011

Wałbrzych - miasto 18 narodów. Rozmowa z Moniką Bisek-Grąz


Z panią Moniką Bisek-Grąz rozmawiałam w lipcu 2010 roku w ramach praktyk w wałbrzyskim oddziale Gazety Wrocławskiej, w której to ukazał się drukiem. Tematyka jest na tyle ciekawa, że myślę, warto do niej powrócić.


Dzięki etnicznej różnorodności Wałbrzych po 1945 roku nazywany był „wieżą Babel”, „miastem egzotycznym”, albo wręcz „małpim gajem”. W społeczno-demograficznej rzeczywistości spotkali się ludzie o odmiennym bagażu doświadczeń, a ich tradycje kulturowe i zachowania przenikały się. To wszystko miało ogromny wpływ na obecny obraz wałbrzyskiej ziemi. Monika Bisek-Grąz w swojej książce „Powojenny Wałbrzych. Miasto kultur” opisuje fenomen kulturowych skutków zderzenia się rozmaitych wzorców społecznych i etnicznych. 


Monika Bisek-Grąz (© MZ)
Marzena Zagrodna: Jak zrodził się pomysł napisania książki o kulturalnej przeszłości Wałbrzycha?

Monika Bisek-Grąz: Przede wszystkim z moich zainteresowań tym, co codzienne i jednocześnie zanurzone w tradycji. Interesowała mnie obrzędowość oraz ludzkie historie. A biorąc pod uwagę fakt, że Wałbrzych kulturoznawczo dopiero zaczyna być odkrywany, uznałam, że dobrze byłoby zarejestrować dzieje ludzi, którzy tworzyli powojenną rzeczywistość. Oni odchodzą od nas coraz szybciej, często właśnie ze swoją nieopowiedzianą historią. Książka jest efektem części badań terenowych, jakie prowadziłam
w powiecie wałbrzyskim pracując nad pracą doktorską nt. adaptacji i integracji społeczno-kulturowej regionu. Publikacja ,,Powojenny…” została wydana ramach Konkursu Ofert Inicjatyw Kulturalnych 2009 przez Wałbrzyski Oddział Stowarzyszenia „Civitas Christiana”. Jest zarysem dziejów Wałbrzycha z perspektywy kulturoznawcy – to powojenny obraz kształtowania się przestrzeni społeczno-kulturowej i na pewno przyczynek do dalszych badań.

Jak kształtowała się kulturowa przestrzeń Wałbrzycha?

Dolny Śląsk od setek lat był miejscem przenikania kultur: polskiej, czeskiej, łużyckiej i niemieckiej. Jednak ta niemal całkowita wymiana ludności po 1945 roku nie ma swojego precedensu w powojennej historii Europy. Do Wałbrzycha i powiatu przyjechali osadnicy z tych ziem Polski, które charakteryzowały się dużym przeludnieniem, przesiedleńcy-repatrianci z ziem wschodnich, reemigranci z Francji, Żydzi, Grecy. W mieście dość długo pozostali Niemcy, bowiem stanowili niezbędną kadrę górniczą, była też ludność miejscowa zwana autochtonami. W latach 50. XX wieku wg oficjalnych danych w powiecie wałbrzyskim mieszkało 18 grup różnych narodowości. Przybyli tu ludzie znaleźli się w obcej im przestrzeni kulturowej, zaczęli ją wiec ,,oswajać”, nadawać jej swoich znaczeń. Ot, prosty przykład. W mieszkaniach niemieckich stoły były z reguły ustawione na środku kuchni. ,,Wschodniacy” najczęściej przesuwali je pod okno. Bo u nich tak było. Następował proces zarówno adaptacji do zastanej przestrzeni, jak i do siebie – bo okazywało się, że ,,obcym” był sąsiad zza miedzy czy z drugiego mieszkania, a nawet pokoju, bo przecież często do mieszkań zamieszkałych przez Niemców dokwaterowywano np. przesiedleńców-repatriantów ze Wschodu. 

 Dziś nie sposób dostrzec takiego kulturowego zróżnicowania, czym to jest spowodowane?

Powojennej władzy zależało na jak najszybszej integracji tych ziem, zwanych wówczas ,,odzyskanymi”. Dokonała się kulturowa unifikacja. Odmienność i podkreślanie swojego kulturowego pochodzenia nie były dobrze postrzegane. Stąd też w pierwszej kolejności przybyli do regionu po 1945 roku zarzucili to, co ich najbardziej wyróżniało, czyli strój. Kolejnym elementem był język, dbano o wyrugowanie regionalizmów. Nie do końca jednak udało się pozbawić ludzi ich tożsamości kulturowej. W mieście przecież działają organizacje i stowarzyszenia skupiające grupy kulturowe zrzeszające i Kresowiaków, i Francuzów, Żydów czy Niemców. Z kolei ,,Biblioteka pod Atlantami” prowadziła cykl spotkań w ramach projektu Wielokulturowy Wałbrzych.
 
Jaki wpływ miała ta kulturowa mieszanka na współczesność?

Jak w każdym tego rodzaju społeczeństwie, jedne zachowania tradycyjne przetrwały, inne uległy zanikowi, jeszcze inne modyfikacjom. Wszystko zależało od tego, jak silna była dana grupa kulturowa. Jedlina-Zdrój, w której osiedliła się spora grupa reemigrantów z Francji, dość długo była nazywana francuskim miastem, a tradycja gry w bule przetrwała do dziś. W powojennej przestrzeni rodziły się również stereotypy - osadników nazywano przeczcież ,,bosymi Antkami”, bo byli biedni, osoby ze Wschodu tymi ,,zza Buga”, ale też pejoratywnie ,,Ukraińcami”. Francuzi, przedstawiciele kultury zachodniej, prędzej znajdowali wspólny język z Niemcami, niż z ludźmi ze Wschodu – ci z kolei dość dobrze dogadywali się z osadnikami z województw południowo-wschodnich. W Wałbrzychu osiedliło się też wielu Żydów, Wałbrzych nazywano trzecią Jerozolimą, a na zasiedloną przez nich dzielnicę Sobięcin, do chwili obecnej mówimy Palestyna. Wykształcił się zatem pewien wzór kulturowy powiatu, w którym, co prawda, wszyscy jesteśmy uczestnikami kultury masowej, ale jednocześnie kultywujemy swoje lub przejęte od innych grup tradycje. 

Plac Grunwaldzki

Czy wierzenia obrzędowe są nadal obecne w ludzkiej świadomości?

Zachował się zwyczaj przyczepiania do wózka czerwonej kokardki z medalikiem Matki Boskiej – przeciw urokom. To zwyczaj zaadoptowany od przesiedleńców-repartiantów. Sama wiara w uroki też nie jest rzadkością. ,,Wschodniacy” do chrztu podawali dziewczynkę ubraną ,,na niebiesko”, bo – jak mawiali ,,Matka Boska w błękicie chodziła”, a chłopców ,,na różowo”, bo ,,Pan Jezus w purpurze chodził” – to budziło zdziwienie, bo przecież w Polsce kolory te były stosowane odmiennie. Dopiero w latach 70. XX wieku zaczęto powszechnie stosować kolor biały. Nadal mało kto odmawia przysługi kobiecie w ciąży, a wszelkie znamiona na ciele dziecka tłumaczy się niewłaściwym zachowaniem matki podczas ciąży. Wiele elementów dawnych obrzędów pogrzebowych uległo zanikowi, zachowała się natomiast wiara w zwiastuny śmierci. Pozostało to, co się sprawdzało. Nie mówimy o tym głośno, bo te wierzenia, nazywane przez nas niesłusznie ,,przesądami” czy ,,zabobonami”, wydają się nam staroświeckie, niemodne czy wręcz śmieszne. Tyle tylko, że ludzie od setek lat próbowali oswoić sobie los, zapewnić dobrą przyszłość. W dzisiejszych czasach niemal na każdym kroku, w telewizji, w sms-ch, dopadają nas ,,wróżki”, nadal modne jest czytanie horoskopów, chcemy koniecznie w tą przyszłość zajrzeć, ba, mieć nawet na nią wpływ. A czymże innym były dawniej np. zabiegi mające na celu pozyskanie przez dziewczynę miłości ukochanego? 

Dlaczego warto przeczytać książkę „Powojenny Wałbrzych. Miasto kultur”?

Aby mieć świadomość swojego pochodzenia i dziejów terenu, na którym przyszło nam zamieszkać. Kultura naszego regionu jest niesamowicie bogata, bo to zarówno spuścizna wielowiekowego bytowania tu Niemców, jak i powojennego tygla kulturowego. Uważam, że powinniśmy lepiej poznać jej piękno, a nie tylko przyjmować w sposób bezkrytyczny naleciałości zachodnie. Warto wiedzieć skąd pochodzimy, co przyczyniło się do bogactwa naszego miasta i skąd wzięły się rozmaite stereotypy.

Gdzie można zakupić książkę?

W siedzibie Stowarzyszenia „Civitas Christiana”, Rynek 22.





poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Królik zawsze będzie królikiem. Recenzja filmu "Królik po berlińsku"

plakat filmu "Królik po berlińsku"

Królik po berlińsku (Rabbit à la Berlin), 2009
reż. Bartosz Konopka
scenariusz Bartosz Konopka, Piotr Rosołowski
gatunek: dokumentalny, historyczny  


Okazuje się, że perspektywa  ma niesamowite znaczenie. W filmie Bartka Konopki historia muru berlińskiego widziana jest oczami nie kogoś z Berlina zachodniego, nie kogoś ze wschodniej części - ale z samego środka. Akcja dzieje się na ziemi zamkniętej z obu stron – w przestrzeni pomiędzy podzielonym miastem. I to tam najlepiej ukazany jest totalitarny akcent. A to wszystko z początku niepozornie, bowiem na polanie między murami znajdują się tylko króliki.

W „Króliku po berlińsku” zastosowana została genialna metafora. W konwencję filmu przyrodniczego o życiu Oryctolagusa cuniculusa – słodkiego, niewielkiego stworzenia wzbudzającego empatię widza od pierwszych minut filmu, wpisana została historia ludzi żyjących w Berlinie w czasie zimnej wojny. Kolejne etapy budowy muru berlińskiego i reakcje zwierząt odzwierciedlały totalitarną rzeczywistość z niezwykłym wyczuciem, delikatnością i wzbudzały współczucie. Każdy człowiek zna przecież historię podziału niemieckiej stolicy, ale to dopiero królik jest w stanie chwycić nas za serce i pozwala spojrzeć ludzkim okiem na ten smutny kawałek historii. Widz nie jest w stanie zdystansować się emocjonalnie do tego obrazu. Głos Krystyny Czubówny jako lektora nastraja nas pozytywnie; od początku w oglądaniu filmu udział biorą uczucia i odczucia. Lekka muzyka i przyjemny obraz królików to takie pułapki pierwszych  kadrów. Trzeba człowieka wpierw oswoić, żeby pokazać mu to, co najistotniejsze.



Wykonanie filmu określam jako mistrzowskie – połączenie świata zwierząt, archiwalnych wypowiedzi i zdjęć oraz cała konwencja tworzą niesamowitą konstrukcję. Fakt życia królików na łące Placu Poczdamskiego był przecież powszechnie znany. Artyści posługiwali się nim i inspirowali w swoich manifestach. A jednak bije stąd niesamowita oryginalność. Królik jest swoistym symbolem wolności. Zwierzę to bardzo ufne, więc początkowo zadowolone było z nowej, odizolowanej rzeczywistości – ochrony przed drapieżnikami, zaspokajaniem podstawowych potrzeb np. równego dostępu do trawy, posiadania własnej nory etc. Zupełnie jak ludzie – przez długi czas zgadzali się na podział, na fałszywą wolność i kontrolę. Na zasadzie Panopticonu[1]  – niczym więźniowie, króliki były obserwowane z każdej strony. Jedynie podziemne nory były dla nich schronieniem i prywatą. Brakowało indywidualności. Życie stadne stało się jednolite i mdłe. Króliki popadły w bierność i apatię. I tak dalej – krok po kroki opisane są nastroje społeczne aż do zburzenia muru, rzekomego wyzwolenia, które nie dla wszystkich okazało się dobre. Tekst Michała Ogórka obrazował kolejne sceny i tak jak cała forma filmu, pozostawał w kontraście z istotą przedstawianych zdarzeń.

materiały dystrybutora


Film można potraktować jako idealną próbę ominięcia cenzury – taki sprawdzian dla współczesnych twórców. Sytuacja nie jest opowiedziana wprost, a jednak każdy wie o co chodzi. Podtekst totalitaryzmu jest tu tak silny, że nawet króliki są dotknięte sytuacją polityczną. A wydawałoby się, że zwierzętom nic do polityki. Pozostaje pytanie: czym jest wolność? Bo jeżeli ta pozorna dawała królikom więcej radości, to jaki sens ma walka o nią? Przecież nie potrafimy jej docenić, wszystko krytykujemy. A to zakazany owoc smakuje najlepiej.


 Reżyser Bartosz Konopka o "Króliku po berlińsku" (+ fragmenty filmu w wersji niemieckiej)


Film w 2010 roku zdobył Oscara w kategorii najlepszego krótkometrażowego filmu dokumentalnego. Jest także dwukrotnym laureatem Złotej Kaczki (dla piotra Rosołowskiego jako najlepszego autora zdjęć sezonu 2009/2010 i Bartosza Konopki jako najlepszego scenarzysty sezonu 2009/2010).

Jeżeli ktoś jeszcze nie widział tego filmu, zachęcam do obejrzenia. Można go znaleźć także w sieci.


[1] nazwa więzienia, którego niezwykłość polega na takiej konstrukcji, która umożliwia więziennym strażnikom obserwowanie więźniów tak, by nie wiedzieli czy i kiedy są obserwowani.